Dzisiejszy post jest dość specyficzny, ponieważ odnosi się do koncertu Justina Biebera, który odbył się w Polsce, a dokładniej w Krakowie, 11 listopada. Koncert został zorganizowany przez Prestige MJM, ale o całej organizacji będzie później.
BILETY
Koncert został ogłoszony pod koniec ubiegłego roku i od razu zaczęła się sprzedaż biletów. W tamtej chwili nie miałyśmy jednak możliwości ich kupienia, więc spokojnie zbierałyśmy pieniądze, aby kupić je później. Dopiero pod koniec października - 2 tygodnie przed koncertem - udało nam się kupić bilet na płytę A. Przepłaciłyśmy totalnie, ale Ana była mega szczęśliwa, że w ogóle jedzie! Po kilku dniach okazało się, że stać nas na lepsze bilety... I zaczęło się szukanie osób, które sprzedawały Golden Circle. Udało się, kupiłyśmy. Gorsza część całej akcji to sprzedaż płyty A. Prestige zaczęło robić wrzuty biletów na oficjalną stronę. Mimo to znalazły się dwie dziewczyny, które chciały kupić nasze bilety i w środę (dwa dni przed koncertem) obydwie miały już bilety. :D
PRZYJAZD DO KRAKOWA
Do Krakowa pojechałyśmy już w środę, 9 listopada. Zatrzymałyśmy się w świetnym apartamencie HappyGuests. Na miejscu byłyśmy już popołudniu, więc przeszłyśmy się jeszcze tylko na Rynek i wróciłyśmy, aby się spokojnie wypakować.
Następnego dnia zrobiłyśmy dzień zwiedzania. Poszłyśmy na Rynek, Wawel oraz na Kazimierz.
W listopadzie na Wawelu można obejrzeć wystawy za darmo. Bilet można odebrać normalnie w kasie biletowej. Jednakże w ten bilet nie wchodzi sama katedra, dzwon Zygmunta i muzeum. Bałyśmy się, że bilety do katedry będą kosztować ok. 20 zł za osobę, ale okazało się, iż bilet ulgowy to koszt 7 zł, a z audio-przewodnikiem 12 zł, więc super. Zwiedzanie z przewodnikiem zajęło nam ponad 2 godziny, a za taką cenę to naprawdę bardzo długo.
Po wizycie na Wawelu udałyśmy się na stare miasto z celem poszukania jakieś restauracji, aby zjeść obiad. I tak oto trafiłyśmy do niewielkiego lokalu z typowo polskim jedzeniem na ul. Grodzkiej.
Następnie ruszyłyśmy w stronę Kazimierza. Zaczynało już być szaro... To chyba najgorsze, co jest w jesienno-zimowej aurze. Sądziłyśmy, że zjemy te legendarne kazimierskie zapiekanki, lecz gry ostatecznie dotarłyśmy nie miejsce, uznałyśmy, że po obiedzie nie mamy już siły na nic więcej, hahaha. :D Tak więc obeszłyśmy Plac Nowy z 2 razy i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Jednakże najpierw odwiedziłyśmy bardzo ciekawe miejsce, jakim jest Waflik. Takich kompozycji gofrów to jeszcze nigdy nie widziałam! Sama wzięłam sobie gofra z bitą śmietaną, piankami marshmallow, żelkami oraz polewą toffi. Natomiast Ana miała z bitą śmietaną, marshmallow, oreo, posypka. Najlepsze w tych gofrach jest to, że są one... podzielone na kwadraciki, co zdecydowanie ułatwia jedzenie.
Wracając poszłyśmy jeszcze na kawę do Starbucksa i jedno muszę stwierdzić - Kraków nocą jest przepiękny.
DZIEŃ KONCERTU
Wszyscy wcześniej pisali, że będą tam nocowali, albo, że będą czuwać od samego rana. W momencie, gdy miałyśmy jeszcze płytę A, naprawdę się tego przestraszyłyśmy. Jednak w momencie, gdy otrzymałyśmy Golden Circle nie było to takie straszne, bo domyślałyśmy się, że ludzi nie będzie tak dużo jak na płycie. Stosunkowo się nie myliłyśmy...
Pod Tauron Arenę pojechałyśmy dopiero ok. 13. Ustawiłyśmy się w kolejce na górze, w której było zdecydowanie mniej osób. W kolejce poznałyśmy trzy genialne dziewczyny, Amelię, Karolinę i ... no właśnie. Nie pamiętam trzeciego imienia, ale dziewczyny - pozdrawiam! :D
W pewnym momencie czekania pod naszymi nogami znalazł się duży, ciepły czarny kocyk. Nikt nie chciał się do niego przyznać, więc go przygarnęłyśmy. Z perspektywy czasu uważam, iż to była bardzo dobra decyzja, gdyż później kocyk uratował nas przed chłodem i deszczem. Ok. 17 uznałyśmy, że usiądziemy w spokoju na ziemi i będziemy dalej czekały aż do otworzenia bramek. Niedługo nacieszyłyśmy się tym spokojem. Nagle zaczął się karambol, który trwał ponad 2 godziny.
Ludzie zaczęli się pchać do bramek... Stado dziczy za nami zaczęło pchać się do przodu. Ścisk był okropny! Żadne słowa nie opiszą tego, co tam się działo. Kilka tysięcy ludzi od tyłu pchało się na nas... Wytworzył się taki ścisk, że dziewczyny masowo mdlały, bo jeśli były niższe nie było szansy aby złapały powietrze! Ochroniarze najpierw się śmiali, a później już po prostu nie umieli nad tym zapanować. Ktoś wezwał nawet policję, ale i to nic nie dało. W pewnym momencie ochroniarze wpuszczali po 5-10 osób co 20 minut! To było nierealne, aby połowa tych ludzi weszła na początek koncertu samego Justina. Nie wspominam już o tym, że przed Justinem były jeszcze dwa supporty... Czym bliżej byłyśmy wejścia, tym więcej przeszkód nas spotykało. Okazało się, że trzeba było przeskakiwać przez barierki. Wyobraźcie to sobie: kilka tysięcy ludzi pcha się na ciebie, a ty masz przejść przez bramki. Ludzie pchali się tam, mimo, że po prostu nie było tam już miejsca...
To, co się tam działo przez 2 godziny już nie potrafię dokładniej opisać: ścisk, omdlenia, dzicz. Paranoja.
Do szatni weszłyśmy już przed 20. Kolejny absurd: płacić kilka setek za bilet i dodatkowo musisz zapłacić 3 zł za kurtkę itp., 10 zł za torebkę, a najlepsze - za zgubienie numerka - 20 zł. Porażka totalna.
Na halę weszłyśmy na ostatnią piosenkę drugiego supportu. Strasznie trudno było się dostać do Goldena. Musiałyśmy przeciskać się koło ludzi, bo nie było normalnego przejścia... Trzeba było się drzeć, że mamy GC, bo inaczej myśleli, iż po prostu chcemy zająć miejsca na początku płyty. Ochroniarz nas wręcz wciągnął na GC, bo człowieki w ogóle nie myślały. -.-
Na GC dostałyśmy się na drugą piosenkę Justina.
Pod Tauron Arenę pojechałyśmy dopiero ok. 13. Ustawiłyśmy się w kolejce na górze, w której było zdecydowanie mniej osób. W kolejce poznałyśmy trzy genialne dziewczyny, Amelię, Karolinę i ... no właśnie. Nie pamiętam trzeciego imienia, ale dziewczyny - pozdrawiam! :D
W pewnym momencie czekania pod naszymi nogami znalazł się duży, ciepły czarny kocyk. Nikt nie chciał się do niego przyznać, więc go przygarnęłyśmy. Z perspektywy czasu uważam, iż to była bardzo dobra decyzja, gdyż później kocyk uratował nas przed chłodem i deszczem. Ok. 17 uznałyśmy, że usiądziemy w spokoju na ziemi i będziemy dalej czekały aż do otworzenia bramek. Niedługo nacieszyłyśmy się tym spokojem. Nagle zaczął się karambol, który trwał ponad 2 godziny.
Ludzie zaczęli się pchać do bramek... Stado dziczy za nami zaczęło pchać się do przodu. Ścisk był okropny! Żadne słowa nie opiszą tego, co tam się działo. Kilka tysięcy ludzi od tyłu pchało się na nas... Wytworzył się taki ścisk, że dziewczyny masowo mdlały, bo jeśli były niższe nie było szansy aby złapały powietrze! Ochroniarze najpierw się śmiali, a później już po prostu nie umieli nad tym zapanować. Ktoś wezwał nawet policję, ale i to nic nie dało. W pewnym momencie ochroniarze wpuszczali po 5-10 osób co 20 minut! To było nierealne, aby połowa tych ludzi weszła na początek koncertu samego Justina. Nie wspominam już o tym, że przed Justinem były jeszcze dwa supporty... Czym bliżej byłyśmy wejścia, tym więcej przeszkód nas spotykało. Okazało się, że trzeba było przeskakiwać przez barierki. Wyobraźcie to sobie: kilka tysięcy ludzi pcha się na ciebie, a ty masz przejść przez bramki. Ludzie pchali się tam, mimo, że po prostu nie było tam już miejsca...
To, co się tam działo przez 2 godziny już nie potrafię dokładniej opisać: ścisk, omdlenia, dzicz. Paranoja.
Do szatni weszłyśmy już przed 20. Kolejny absurd: płacić kilka setek za bilet i dodatkowo musisz zapłacić 3 zł za kurtkę itp., 10 zł za torebkę, a najlepsze - za zgubienie numerka - 20 zł. Porażka totalna.
Na halę weszłyśmy na ostatnią piosenkę drugiego supportu. Strasznie trudno było się dostać do Goldena. Musiałyśmy przeciskać się koło ludzi, bo nie było normalnego przejścia... Trzeba było się drzeć, że mamy GC, bo inaczej myśleli, iż po prostu chcemy zająć miejsca na początku płyty. Ochroniarz nas wręcz wciągnął na GC, bo człowieki w ogóle nie myślały. -.-
Na GC dostałyśmy się na drugą piosenkę Justina.
KONCERT
Już na wstępie muszę to przyznać - Justin robi niesamowite SHOW. Koncert był przepiękny... Akcje, które wymyślili i rozprzestrzenili na Twitterze spowodowały, że Justin kilka razy płakał.
♥ na What Do You Mean? świeciliśmy glow stickami.
♥ na Purpose wyciągnęliśmy kartki z napisem My purpose is... . Justin siedział na scenie i czasami zacinał się przy śpiewaniu, bo płakał czytając treść kartek...
♥ na Life Is Worth Living wszyscy zrobili serduszka z dłoni!
♥ po Sorry wszyscy klaskali
Najważniejsza akcja - utrzymać ciszę, gdy Justin chce mówić. Na którymś koncercie strasznie zdenerwował się na fanki, które tylko piszczały, gdy mówił... On naprawdę mówił piękne rzeczy, więc staraliśmy się mu nie przeszkadzać. W pewnym momencie wręcz nas poprosił o pisk, bo nie wierzył, że można być tak cicho! :D
Serce wszystkich rozbiło jak perfekcyjnie powiedział Kocham Was. To było tak niesamowicie urocze, że nawet, gdy sama nie jestem Belieber to naprawdę zrobiło mi się cieplutko na sercu. Słodkie było, gdy zamiast Tosia powiedział Cosia. To było słodziutkie! ♥
Mimo, że Justin był na scenie 2 godziny to przez ten czas czekania oraz to, co się działo przy bramkach, dla mnie to było 5 minut.
POWRÓT DO DOMU
Do domu wracałyśmy o 15:15 w sobotę. Do tego czasu poszłyśmy ostatni raz się przejść na Rynek. Później zabrałyśmy walizkę i poszłyśmy w stronę Galerii Krakowskiej. Tak też zakończył się nasz 4-dniowy, cudowny pobyt w Krakowie.
Jeśli post Ci się podobał to pozostaw po sobie komentarz. Zapraszam także na moje social media:
Snapchat - kotnaxxx
Świetne przeżycie! Zazdroszczę c;
OdpowiedzUsuńPoza staranowaniem - było genialnie! Czy lubię Justina, czy nie to muszę przyznać jedno - na żywo jest genialny i umie zrobić niezłe show :D
Usuń